Autorką i jednocześnie główną bohaterką książki "My, dzieci z dworca ZOO" jest piętnastoletnia Niemka, Christiane F. Opisuje kilkanaście lat swojego życia, w tym kilka takich, gdzie główną rolę odgrywała heroina. Akcja książki rozgrywa się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku.
Christine od dziecka miała pod górkę. Razem z rodzicami i siostrą przeprowadziła się do Gropiusstad - dzielnicy Berlina, w której musiała 'walczyć' nawet o miejsce do zabawy. Ojciec bił ją, często niesłusznie i z byle powodu. Matka nie zawsze stawała w obronie dziecka, ponieważ wtedy agresja pana domu kierowała się również przeciw niej. Całe to bagno, jak nazywa Christiane później narkotyki, zaczęło się bardzo niewinnie. Razem ze swoją paczką ze szkoły zaczęła palić haszysz, brać kwas. Złe towarzystwo doprowadziło do pierwszego "niucha". Była pewna, że może przestać, kiedy tylko będzie miała ochotę. Z łatwością można się jednak domyślić, że tak się nie stało. Po jakimś czasie uzależniła się. Ze swoim chłopakiem, Detlefem, kilka razy próbowali wyrwać się ze szponów nałogu, byli na tzw. domowym odwyku, ale za każdym razem wracali do punktu wyjścia.
Tytułowy dworzec jest miejscem spotkań narkomanów z dilerami. Tam również młodzi ludzie chodzą na "zarobek" aby mieć pieniądze na "działkę".
Książka na pewno nie należy do lekkich, łatwych i przyjemnych. Było w niej kilka sytuacji, które nie chciały mieścić mi się w głowie. Nie rozumiałam, jak można tak postępować. Najbardziej wstrząsające moim zdaniem fragmenty to te, w których bohaterka opisywała narkotykowy głód i swój pierwszy domowy odwyk. Zarówno podczas głodu jak i odwyku, dziewczyna zachowywała się bardzo nietypowo. Można powiedzieć, że nie była sobą. Działały przez nią narkotyki i chęć wstrzyknięcia sobie trucizny. Opisy były tak dokładne, że bez problemu można było sobie wyobrazić jakie cierpienia –fizyczne i psychiczne- musiała przechodzić.
Relacja Christiane jest przeplatana od czasu do czasu wypowiedziami jej matki i innych osób, które w jakiś sposób związane były ze środowiskiem berlińskich narkomanów. Zostały one wprowadzono aby pokazać, że w późniejszym czasie nie cierpią sami uzależnieni ale również ich bliscy. Relacje tych osób ukazywały, że większość ludzi chciała pomóc młodym narkomanom, choć najczęściej była przez nich odrzucana. A z perspektywy czasu było widać że taka forma pomocy i tak nie wystarczała.
Książka zmusza do myślenia. Polecam ją wszystkim, a najbardziej tym, którzy myślą, że narkotyki wcale nie są takie szkodliwe i niebezpieczne.
środa, 27 maja 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz